sobota, 7 lipca 2007

niezawodni

 







Sławek Shuty, Gdzie prawdziwy wschód spotyka się z zachodem, a zachód ze prawdziwym wzwodem

Miałem onegdaj jednego znajomego, a były to czasy, kiedy inteligentni ludzie miast wytrawnego Martini Ciociosan lub inne słodkie ziołowe pijali, który bardzo pragnął zostać prawdziwym człowiekiem z równie prawdziwym kręgosłupem. Pragnienia jego miały swe źródło w wykreowanej przez scenarzystów zza żelaznej jeszcze wtedy kurtyny postaci działającego w prawdziwie nietypowy sposób stróża prawa. Ów jakże nietypowy a jednak typowy, nazwijmy go dialektem ulicy, pies, jak na nietypowego psa przystało odznaczał się prawdziwą siłą charakteru, którą w telewizyjnym półświatku, stanowiącym wszakże jedyną obowiązującą rzeczywistość, nazywa się twardością.

Z prawdziwą twardością miałem prawdziwy kontakt podczas moich przygód z prawdziwie twardą odmianą karate, gdzie podczas wyczerpujących treningów przeprowadzano test twardości jąder. Próbę tą warto było przejść z oceną przynajmniej zadowalającą, bo jeżeli wypadała niepomyślnie, to wówczas okazywało się, że jądra wcale takie twarde nie są. Więcej, są mietkie i delikatne jak jaja, a przy okazji bardzo czułe na ból.

Było minęło, nie płacze się nad rozlanym mlekiem i potłuczonymi jajami, znajomy mój wstąpił na ścieżkę samorozwoju, która miała zaprowadzić jego dojrzewającą niczym ser jaźń do punktu zero, w którym stanie się jak ów TV pies silny, niezłomny, sprawiedliwy i bezlitosny wobec zła. Siłownia stała się mu drugim domem, wyczerpujący trening nawykiem, wysokobiałkowa dieta obowiązkiem. Wszystko byłoby dobrze, wilk byłby syty i owca prawie cała, gdyby znajomy nie wpadł na pomysł hartowania swojego ducha poprzez umartwianie swego ciała. Codziennie rano po przebudzeniu wchodził na pół godziny do wanny i polewał swoje ciało lodowatym prysznicem. Działania te miały wzmocnić jego charakter i wytrenować siłę woli. Jednak to co może sprawdza się wśród adeptów sztuk walki, którzy w położonych wysoko w górach chińskich klasztorach z godną podziwu wytrwałością znoszą upokorzenia i kaprysy mistrzów, nie zdało egzaminu w usytuowanej na rubieżach miasta, wśród szarych blokowisk, pokrytej po sam sufit białą glazurą łazience. Znajomy po ledwie kilku tygodniach ascezy trafił do szpitala z ostrym zapaleniem nerek.

A czy to było właśnie ostre zapalenie nerek, czy też ostre zapalenie czegoś innego, katar kiszek, grypa ogólnie wewnętrzna, zgorzel powszechny nie wiem, nie powiem, nie pamiętam. Istotnym jest, że biedaczyna tułał się po szpitalnych salach przez boży rok. Bo jak to mówią, byle człowiek zdrowym był, bo jak tak się sypnie, to na całego no i oczywiście starą też prawdą jest, że szpitalnych pieleszy nie opuszcza się tak łatwo, jak nie to, to tamto, jak nie tu, to tam, jak się jedno kończy, to się drugie zaczyna, zaplątania, powikłania, żółtaczka, zaszyta w jamie brzusznej przez niedopatrzenie lekarza chusta chirurgiczna. Syf, beznadzieja, glątwa – polska felczerska rzeczywistość. Znajomy wyszedł ze szpitala zmięty jak stara szmata.

Ojciec jego był dobrze sytuowanym kierownikiem inżynierem i jako człowiek na prawdziwie odpowiedzialnym stanowisku otrzymywał przy byle okazji podarunki, czy raczej łapówki w postaci firmowanych zachodnimi markami czeskich wódek, a jako że sam dawania w szyję unikał, w domowych szafach, wśród bielizny, ręczników i innego rodzaju wyprawek pełno było poutykanych butelczyn. Ze zmagazynowanych dóbr dnia jednego skwapliwie skorzystał stary Halina, który zakontraktowany miał na balkonie znajomego położyć filzy. Taka moda wówczas wśród bloczysk zapanowała, że każdy prawdziwie szanujący się obywatel balkon zabudowywał, tworząc dodatkową przestrzeń mieszkalną, a przynajmniej kład na nim glazurę z mrozoodpornego gresu. Stary Halina – złotka rączka na chwiejnych nóżkach – będąc po ostrym kubku położył płytki kierując się stylem pijanego człowieka za wzór mając chyba starożytnych wschodnich mistrzów, którzy zamknięci w klasztorach poświęcają swe ciała szlachetnej sztuce walki. Jednakże prawdziwie zachodnia, ukształtowana pod wpływem medialnych sensacji, logika ojca wspomnianego powyżej znajomego nie wytrzymała takiego ze wschodem spotkania. Wkurwił się facet nie na żarty i wypierdolił starego Halinę na zbity pysk. Ten z braku laku, a będąc już na konkretnej ćmadze stanął pod klatką, popijał piwko i pierdolił smuty do przechodzących mimo sąsiadów.

Tak też właśnie i ja go zobaczyłem, opartego o metalowo szklaną ściankę, jak z iście męską swadą nawijał o młodych dupach z szóstego piętra, które się do dupcenia jak ulał nadają i jak mu też na ich widok korzeń sam z siebie stoi. I były se chłop tak stał z mordą ucieszoną, z chłodnym jeszcze piwem w garści, gdyby nie żona, prawdziwie zażywna kobiecina, która się w ten grajdoł z siatkami wtoczyła i słysząc jego seksualne rewelacje powiedziała raz a krótko: zamknij się, bo ci gębę zasznuruję! Starego Halinę zastopowało jakby go kto lejcem ściągnął. A ja wróciłem do chałupy film z nietypowym psem skonsumować, co go ledwie z wypożyczalni wziąłem, żeby twardym się stać i jak przyszłość pokazała dupą mi to wszystko wyszło ale nie czas i miejsce, żeby tutaj takie sprawy poruszać.

Sławek Shuty
9 września 2005


niezawodni

październik-listopad 2005

galeria nova, Kraków

wystawa_01wystawa_02  wystawa_03

Brak komentarzy: